Cześć. No to jeszcze raz chciałbym Tobie podziękować. Od 11 do 19.09.2017 r. byliśmy z żoną w u szwagra w Monachium. Pojechaliśmy tam samochodem. Nie byle jakim bo „autostradową strzałą”, czyli Toyotą Aygo. Okazało się, że wcale nie ustępuje szosowym ścigaczom. W tamtą stronę rozpocząłem ja dojeżdżając do ringu berlińskiego. Potem zmieniła mnie małżonka. Ja przejąłem stery w okolicach Norymbergii. Z powrotem zaczęła żona i za Norymbergą za kierownica usiadłem ja, dojeżdżając do granicy (wracaliśmy przez Kostrzyń). Nie była to – przynajmniej z początku – łatwa dla mnie podróż. Coś jeszcze nie dawało mi spokoju, gdzieniegdzie dławiły mnie „jakieś tam” lęki, ale z czasem zacząłem oswajać się z trasą. Śmieszna sprawa. Wjeżdżając za Berlinem na główną autostradę w kierunku Monachium uprzytomniłem sobie, że autostrada, która składa się z zaledwie dwóch pasów w jednym kierunku to pikuś. Tu miałem do wyboru co najmniej 3. Tak jak wspominałem. Z czasem zacząłem się uspokajać, starałem się jechać jednostajną prędkością. Patrzyłem na gps-ie jak zmniejsza się dystans. W drodze powrotnej żona zasnęła. Musiałem sobie coś wykombinować by opanować się, auto, drogę i czas. Odliczałem kilometry. „Jak przejadę 50 km to napiję się wody”, jak przejadę jeszcze 100 to zjem bułkę”, „po kolejnych 100 robię przystanek” – myślałem sobie. Pomagało. Czy już jestem pogromcą szos szybkiego ruchu. Może niekoniecznie, ale pokonałem takie odległości, że jeśli jeszcze we mnie tlą się lęki jakiekolwiek to powiem sobie przed następną wycieczką: „stary. Przejechałeś pół Niemiec to teraz czego chcesz się bać?”, albo cos podobnego zatem jeszcze raz Pięknie Dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie.