Narcyz
„Bo Tobie to się wszystko udaje, zawsze spadasz na cztery łapy … kreujesz świat pod swoje wyobrażenie, co sobie wymyślisz to realizujesz” … może i tak, ale taka opinia niesie ze sobą ryzyko. I to nie, wbrew temu co może sądzić czytelnik, ryzyko narcystycznych zachwytów przy każdym spojrzeniu w lustro, tylko wręcz przeciwnie, ogromnego bagażu ludzkich przekonań którym, czy mi się podwinie noga a niebo wali na głowę, muszę podołać z uśmiechem. Muszę, bo przecież jestem „niezniszczalna, silna” i ZAWSZE sobie ze wszystkim radzę. Tyle że nie „zawsze”, w dużej mierze chowam a właściwie chowałam szalejące coraz bardziej emocje i stany zmęczenia aż do granic możliwości, pod gruby puchaty dywan (pod takim nie widać pagórków wstydu, problemogennych wąwozów i zimnych szczytów przerażenia) i z kunsztem najwyższej klasy magika grałam świetnie radząca sobie osobę. Radziłam sobie o tak, tylko cena przekuwania dramatów w zwycięstwa była coraz większa i coraz bardziej niszcząca. Ta sama technika ukrywania siebie działała również w sferze umiejętności pokazywania na zewnątrz pracy moich rąk. Wiara w to, że moje prace mogą się komuś podobać błądziła gdzieś w nieświadomości skutecznie zagłuszana przez niepewność i strach przed oceną. Oczywiście na zewnątrz wychodziła informacja, że nie tworzę dla zarobku, tylko dla siebie bo nie musze sobie nic udowadniać. Wierzyłam w to święcie przez wiele lat. Czemu miałam problem z pokazaniem prac? Ano właśnie z powodu tej świetnej oceny mojej osoby z pierwszych zdań tego tekstu. Jak dorównać takiej wizji? A w szczególności, jak dorównać samemu sobie będąc perfekcjonistką? Myślę że nie byłam zdolna skonfrontować tych dwóch obrazu „siebie”. Mój nie był taki sam jak innych. Miałam to „szczęście”, że najważniejsze osoby mnie otaczające niezbyt wierzyły we mnie, oceniana bardzo surowo przez ojca nie wyrobiłam w sobie poczucia wiary w siebie, a raczej skłonność do działania na przekór w trybie „ja wam wszystkim pokażę”. Co bym nie robiła, kim bym nie była, nie sięgałam oczekiwaniom do pięt, wrosło to we mnie głęboko i nawet jeśli nie kuło, bo w końcu z czasem wszystko zasłania mgła niedopowiedzenia, to jednak skutecznie sabotowało jakakolwiek myśl o tym by pokazać na zewnątrz co potrafię i kim naprawdę jestem. Narcyz z brakiem wiary w siebie? Bez sensu powiecie, no właśnie … bez sensu. Z tym bezsensem, po długim okresie walki z samą sobą (bo kto jak kto, ale ja NA PEWNO dam sobie radę sama i nie potrzebuje żadnej pomocy) zjawiłam się u Marka. Pozwoliłam poprowadzić się jak dziecko we mgłę hipnozy, i nie żebym nie miała lekkiego stracha czy odrobiny niepewności. Jedno co mi nie towarzyszyło, to niewiara. Od kiedy pamiętam jestem pasjonatką „wiedzy tajemnej” ,ocieram się o nią nieustannie, Tarota stawiam do dziś. Wróćmy do hipnozy … przyszłam z tym co mnie, a właściwie znajomych, dziwiło, że nie umiem się „wypromować, sprzedać, zaistnieć”, a skończyło się na czyszczeniu relacji rodzinnych, które sączyły jad w obszary wiary i ufności we własne siły. Teraz po kilku już miesiącach „zdarzeń niezwykłych”, chciałabym Ci Marku bardzo podziękować, bo to małe pogodzenie się z bólem, odnalezienie spokoju w sytuacji z lat dziecinnych zaowocowało nie tylko zmianą w obszarze z którym przyszłam, ale również w szeroko pojętej przestrzeni życiowej sporo się zmieniło. Mędrcy mówią że jedyną zmianą jaką można przeprowadzić, jest zmiana samego siebie. Za nią idą inne i rozchodząc się jak kręgi na spokojnej tafli jeziora, wkrótce obejmą cały wszechświat … mój wszechświat
Dziękuję ci Marku